Obrona Kisielina.


Historia ta wydarzyła się 11 lipca 1943, w którym to dniu Ukraińska Powstańcza Armia zamordowała, według szacunków polskich historyków ok.15 tys. Polaków, atakując 160 wiosek. Ta data jest punktem kulminacyjnym narastającej fali zbrodnii dokonanej przez nacjonalistów ukraińskich. Wobec ogółu tego ludobójstwa, wydarzenie, o którym mowa, to zaledwie pojedynczy akt terroru. Natomiast jest ono wstrząsającą ilustracją, w jaki sposób kadra OUN-UPA dowodziła realizacją przyjętej przez siebie doktryny Dmytro Doncowa.
Feralnego dnia /w niedzielę/ duża liczebnie, uzbrojona grupa banderowców otoczyła kościół, w którym odbywała się msza. Oprócz mieszkańców Kisielina znajdowali się tam również Polacy z okolicznych wsi i kolonii, łącznie ok. 180 osób.
Tuż przed mszą wokół Kisielina zostały rozstawione czaty upowców, które nie przepuszczały nikogo. W ten sposób odcięte zostały drogi ucieczki. Nacjonaliści ukraińscy podbiegli do ludzi wychodzących po mszy z kościoła, co spowodowało ich cofnięcie się do wewnątrz, lecz drzwi od głównego wejścia nie można było zamknąć. Ukraińcy zaczęli strzelać przez główne wejście do kościoła oraz przez okna parteru plebani. Większość ludzi uciekła do bocznej kaplicy i na korytarz plebani połączonej z kościołem. Zamknięto drzwi między kaplicą i kościołem oraz drzwi na dziedziniec. W panice i dezorientacji część ludzi pozostała na parterze, a część pobiegła na piętro, zamykając drzwi nad schodami i na strych. Cztery osoby ukryły się między sklepieniem zachodniej nawy bocznej a dachem. Grupa znajdująca się na parterze w kaplicy i korytarzu plebani, otworzyła zamknięte przedtem drzwi. Wszyscy, którzy poddali się, zostali spędzeni do nawy głównej kościoła, pod przymusem rozebrani do naga i rozstrzelani z karabinu maszynowego. Ranni byli dobijani różnymi narzędziami, a najczęściej kłuci bagnetami. Po egzekucji zostali zawleczeni pod płot parku hrabiowskiego i tam zasypani ziemią z pogłębionego rowu. Kilkunastu mężczyzn z 2 grupy zajmującej piętro plebani /6 pokoi, szeroki korytarz/ i strych, samorzutnie zorganizowało obronę. Ponieważ napastnikom nie udało się otworzyć drzwi, zatarasowanych kuframi i skrzyniami, chcąc dostać się na piętro, wyrąbali w nich dziurę. Polacy zareagowali... rzucając w morderców cegłami. Gdy napastnicy zdali sobie sprawę, że nie mogą zdobyć piętra w ten sposób, podpalili schody. Choć broniący się nie mieli dostępu do żadnego źródła wody, to jednak, na szczęście ogień nie od razu zaczął się szybko rozprzestrzeniać. Zrodziło to pomysł równie niezwykły i nie mniej desperacki niż obrona cegłami. Ludzie postanowili przez dziurę w drzwiach gasić ogień własnym moczem. Jeden z obrońców chodził do każdego z wiadrem, bez względu na płeć wołał „Sikaj!”.
W tym czasie upowcy przystąpili do ataku strzelając przez okna – z okolicznych drzew, dachu obory oraz trzech przystawionych do budynku plebani drabin. Dla pozyskania większej ilości cegieł zaczęto rozbierać ściany i piece. Użyto też wszelkich ciężkich przedmiotów, które w pomieszczeniu znaleziono. Bandytów okładano wspomnianymi rzeczami. Broniącym się mężczyznom
pomagały kobiety, szykując cegły i udzielając pomocy rannym. Kiedy zaczęły w banderowców trafiać ciężkie przedmioty, zobaczyli małą skuteczność swoich działań. Zaczęli więc wrzucać na piętro granaty, podpalili wnętrze kościoła, parter plebani, stodołę i oborę. Mieszkańcy łapali odbezpieczone granaty i odrzucali je, spadały więc one pod nogi napastników. Chociaż ogień sięgał już okien piętra, gdzie znajdowali się ludzie, w gaszeniu pomogła opatrzność - zaczął padać deszcz.
Po 11 godzinach walki, siły UPA wycofały się. Po północy, gdy zaległa cisza, zrzucono na ziemię siennik i na linie spuścili się kolejno wszyscy żyjący obrońcy, w tym ranni. W obronie poległo 4 Polaków i 6 zostało rannych, w tym ksiądz proboszcz Witold Kowalski, lat 44; oraz ojciec kompozytora Krzesimira Dębskiego – Włodzimierz, któremu wybuchający granat urwał nogę. Zamordowanych zostało „tylko” 90 osób. Należy dodać, że zabite osoby nie poniosły śmierci w najbardziej okrutne sposoby, jakich potrafili używać banderowcy. Historia tutaj przytoczona jest jednym z wyjątków, od reguły rzezi, kiedy to napastnicy ponieśli porażkę. Inne wioski nie miały tyle szczęścia. Niech te wydarzenia nie wypaczą naszego obrazu rzezi wołyńskiej, ale i będą dla nas przykładem, z jakim uporem, determinacją i prawdziwą wiarą trzeba walczyć o słuszną sprawę. Niezależnie czy zdarzył się we wspomnianej historii cud czy przypadek, stał się możliwy do wykorzystania tylko dzięki postawie ludzi.
Opis napadu zaczerpnięty został z wielkiej książki Władysława i Ewy Siemaszków, pt. Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, którzy oparli się na bez mała 65 relacjach zawierających informacje o tym napadzie.

Główna